lip 17 2015

Rozdział 1


Komentarze: 0

 Powoli zaczyna robić się szaro. Za naszymi plecami pojawia się granatowa kreska na bezbarwnym niebie i z każdą chwilą staje się coraz większa. Nasz pojazd sunie do przodu lekko unosząc się nad powierzchnią, która najprawdopodobniej niegdyś była prawdziwą drogą. Zerkam na Arona,który beznamiętnie patrzy przed siebie. Nie odzywamy się do siebie. Dlatego właśnie tak bardzo lubię z nim pracować. Żadnych niepotrzebnych słów, żadnych bezcelowych rozmów. Wiem, że i on to we mnie ceni. Dziwna przyjaźń... ale nie dla nas.

 

       Odwracam wzrok. Z daleka majaczą sylwetki strzelistych budynków, popadających w ruinę. Zapomnianych i w tych czasach zupełnie niepotrzebnych. Z tej odległości, w porze zbliżającej się nocy są zupełnie czarne. Martwe miasto. Cmentarzysko. Z resztą... jak wszystko co znajduje się na powierzchni. Wszystko tutaj przypomina zamierzchłe czasy, o których większość z nas nie pamięta. O których nic nie wie.

 

       To co przed nami też nie budzi żadnych uczuć. Kilka smukłych drzew, które o tej porze roku straciły już swoje liście. Lato trwa krótko. Prawie wcale. Niezauważalnie. I tak już jest. Od tylu lat. Nie wiem jak było wcześniej i od czasu gdy mój ojciec nie żyje nie interesuje mnie jak było wcześniej. Pamiętam tylko strzępki opowieści. Opowieści, których dowiedział się od swego ojca i faktów, które poznał dzięki pracy. Pracy, która go zabiła.

 

       Prawię nigdy o tym nie myślę. Bo i po co. Z Aronem zajmujemy się tym samym co mój ojciec i jego ojciec, który także umarł z tej samej przyczyny. Może dlatego się przyjaźnimy. Ostatecznie z powodu tych...wypadków, prace zostały wstrzymane. My czekamy na instrukcje co dalej i aby zapełnić nasz czas wysyłają nas w poszukiwaniu czegoś co już i tak nie istnieje. Odpowiedzi, co właściwie się stało. Dlaczego świat, który znali nasi przodkowie nie istnieje i czy jest sposób by do tego wrócić. Nie wierzę, by to się udało. Zbyt długo to trwa. Przyroda odnalazła sposób na przetrwanie w tych warunkach. My musieliśmy zejść głęboko pod ziemię. Tam nie dostała się zaraza.

 

       Pojazd skręca i wiem, że już niemal jesteśmy na miejscu. Przed nami zaczynają majaczyć zniszczone płoty i siatki, które początkowo tworzyły ochronę. Teraz nie ma przed kim się bronić. Bezgłośnie przejeżdżamy obok strażniczych wieżyczek, które podobnie jak płot i siatki, są teraz bezużyteczne. Jedziemy dalej do nagich pagórków, które teraz oznaczają koniec naszej trasy. Rozsuwa się kilkumetrowa brama. Za nią jest mniejsza. Za nią kolejna i kolejna. Wreszcie nasz pojazd nieruchomieje na magnetycznej płycie, która wraz z nami zaczyna zjeżdżać w dół.  Nie trwa to długo. Z resztą... nie liczę ile. Wreszcie jesteśmy. Wychodzimy z pojazdu. Do nas podchodzą ludzie w kombinezonach. Ich zadaniem jest oczyszczenie naszych kombinezonów z możliwych wirusów. Wątpię jednak, by coś na nich mogło być. Jednak poddaję się temu. Takie są wymogi. Ściana obok rozsuwa się, a z jej wnętrza prostują się stalowe uchwyty, dostatecznie duże by podnieść nasz pojazd. Razem znikają w pomieszczeniu obok. On również musi zostać oczyszczony. Pracownicy zajmują się nami przez niemal godzinę. To i tak krótko, gdyż każdy inny po powrocie z powierzchni musiałby zostać poddany dobowej kwarantannie. Doba wystarczy by stwierdzić obecność wirusa.

 

       My jednak nie musimy tego przechodzić. Gdy już jesteśmy oczyszczeni, a nasze kombinezony zabrane, zjeżdżamy na najniższy poziom. Poziom D5. To tutaj znajduje się strefa wojskowa oraz centrum dowodzenia naszego "państwa". Niektórzy cywile nazywają ten poziom "stolicą". Dla mnie to po prostu poziom D5. Jest tu tłoczno. Jak wszędzie. Białe linie wyznaczają kierunek strefy mieszkalnej. Tam też się kierujemy. Zbliża się pora kolacji, ale najpierw musimy się ogarnąć. Mamy nieco ponad pół godziny.

 

- Widzimy się przed stołówką - mówi szorstko Aron i skręca w swoją stronę. Ja wchodzę do swojego... pokoju. Małego pomieszczenia z łóżkiem, biurkiem i na wpół zjedzoną przez korniki szafką. Nawet one się przystosowały. Zrzucam z siebie wszystko i idę do łazienki. Biorę gorący prysznic. Ciepło pochodzi z wnętrza naszej walczącej o przetrwanie planety. Podobnie jak woda. Ale jest oszczędzana. Dlatego też prysznicem nazywamy gorącą parę, która osiada na naszych ciałach i która wbrew pozorom pozwala utrzymać czystość.

 

       Mam dosyć takich dni jak ten. Władze na siłę szukają nam zajęcia i już od dawna nie skupialiśmy się na naszym zadaniu - znalezieniu przyczyny, co następnie pozwoliłoby na znalezienie lekarstwa. Mój ojciec się temu poświęcał. Tak mocno, że wreszcie nie wytrzymał. Nie mógł odróżnić rzeczywistości i przekonany, że to nie jego życie popełnił samobójstwo. Lata trwało nim zaniechali tych eksperymentów. Dopiero gdy wśród uczestników polała się fala podobnych samobójstw. Ochotnicy przestali odróżniać prawdę. Wielu potem jednak twierdziło, że ją rozróżniali, ale nie chcieli zaakceptować. Nie wiem co widzieli, ale mój ojciec początkowo był zachwycony. Opowiadał mi o świecie, którego ja i on nie znaliśmy. Potem było gorzej... Potem to nie był mój ojciec. 

 

       Wychodzę spod prysznica. Zaglądam w lustro. Stoi tam kobieta. Ma ciemne krótkie włosy i twarz o delikatnych rysach. Tylko te oczy. Nawet ja widzę, że są puste. Nie jestem brzydka, ale o wygląd nie dbam. Jestem żołnierzem, który chce znaleźć przyczynę. Nie interesują mnie zabawy w chłopaka i dziewczynę i nigdy nie interesowały. To głupota bawić się w to w tych czasach i pozwalać na to, by na świat przychodziły kolejne istoty. Po co? To okrucieństwo.   

shaeone : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz